niedziela, 22 czerwca 2014

I can't love you..


Gdy byłem małym chłopcem zawsze gubiłem prze różne rzeczy, zazwyczaj były po jakieś pojedyncze klocki czy inne bezwartościowe przedmioty. Nie przejmowałem się tym, ponieważ nie byłem przywiązany do tego wszystkiego.
 Później podrosłem i zacząłem tracić osoby które były dla mnie bardzo ważne. Zaczęło się od pierwszej dziewczyny, której najzwyczajniej w świecie pozwoliłem odejść, a później moi przyjaciele również zaczęli ode mnie odchodzić. Z czasem zacząłem się zastanawiać, co ze mną jest nie tak, że ludzie po prostu mnie zostawiają, jednak nic konkretnego nie udało mi się wymyślić.
 Gdy miałem szesnaście lat straciłem uwagę rodziców, jednak nie całkowitą.  Byłem chłopcem, który zawsze ma problemy, i myślę, że to zaczęło ich przytłaczać. W pewnym okresie czasu, oni chcieli mi pomóc, jednak ja odrzucałem tę pomoc, i myślę, że oni po prostu odpuścili. Po pewnym czasie, bycie w rodzinnym domu, przestało mieć dla mnie sens. Zacząłem imprezować, oraz brać prze różne narkotyki.
 W wieku siedemnastu lat zaczęły się tatuaże oraz seks z dziewczynami. Traktowałem je jak śmieci, po prostu nie brałem do siebie uczuć tych dziewczyn. Chciałem je tylko i wyłącznie przelecieć, a to co z daną dziewczyną stanie się później, niezbyt mnie interesowało. Przez cały ten czas, praktycznie nie było mnie w domu, a moi rodzice nie przywiązywali do tego jakieś dużej uwagi. Nawet nie wiedziałem o tym, że moja mama jest w piątym miesiącu ciąży.
 Ta wiadomość, zmieniła mnie diametralnie, sam nie wiem dlaczego. Imprezy stopniowo odchodziły w nie pamięć, tak jak używki i inne świństwa. Po krótkim okresie czasu, zaczęło do mnie docierać to, jaki byłem, i co robiłem. Wywołało to u mnie poczucie winy, które z każdym dniem coraz bardziej ciążyło na moich barkach, jednak po prawie czterech miesiącach przywracania mojego życia do normy, pojawiła się moja malutka siostrzyczka.
 Jazzy była moim oczkiem w głowie przez dwa lata. Bardzo się do niej przywiązałem, i bardzo ją kochałem. Moi rodzice dziwili się, dlaczego ona jest moim głównym celem, dla którego żyję. Oni nie umieli tego pojąć, chociaż ja wiedziałem w czym tkwi problem, jednak dusiłem to w sobie, bo nie chciałem aby ktoś wiedział cokolwiek na ten temat.
 Ja po prostu potrzebowałem osoby, którą mogę się opiekować i kochać ją bezgranicznie, a ona nigdy mnie nie opuści. To właśnie była Jazzy, jednak po jakimś czasie, w rodzinie zaczęło brakować pieniędzy. Był to główny powód mojego wyjazdu.
 Pewnego wieczoru, musiałem porozmawiać z mamą na temat tego wszystkiego, i dowiedziałem się rzeczy, o których nawet nie pomyślałem. Byliśmy praktycznie bez pieniędzy, i groziło nam zabranie mieszkania, dopóki nie zapłacimy danej kwoty. Właśnie dlatego zdecydowałem się wyjechać, dla nich, żeby mieli gdzie mieszkać i co zjeść. W tamtym momencie nie patrzałem na to co oni mi zrobili, patrzałem na to co może się stać, a więc decyzja o moim wyjeździe zapadła w dwa dni.
 Musiałem opuścić Jazzy. Musiałem zostawić mojego małego Aniołka, aby wyjechać do Wenecji, gdzie mój kuzyn miał mi załatwić bardzo dobrze płatną prace. To było najtrudniejsze pożegnanie w moim życiu. Zostawiło w moim sercu ranę, która goiła się bardzo długo, dopóki nie poznałem Lily.
 Ta dziewczyna przez dobry miesiąc była powodem mojego uśmiechu, i działała kojąco na moje zbolałe serce. Myślałem, że ją kochałem. Byłem bardzo do tego przekonany, jednak tego wieczoru, gdy zobaczyłem Allison wszystko się zmieniło.
 To właśnie ona była tą właściwą dziewczyną, dla której chciałem wstawać codziennie rano z myślą, że jej uśmiech rozbudzi mnie na stałe. To właśnie ją chciałem pokochać i poświęcić jej całą swoją uwagę, to właśnie dla niej chciałem żyć pełnią życie.
 Ale dziś, gdy dowiedziałem się o tej pieprzonej chorobie, nie wiem czy mogę sobie pozwolić na to. Wiem, że ona kiedyś nas opuści, i bardzo boję się tego, że nie poradzę sobie z jej utratą. Boję się tego, że to będzie za trudne. Ja po prostu boje się ją pokochać..

The Calling - Wherever You Will Go


Perspektywa Allison


 Po niespełna trzydziestu minutach Justin wraca. Jego oczy przepełnia smutek oraz rozpacz, to musi znaczyć coś złego.

-Co ci powiedział doktor? -Pytam chłopaka, a on siada na krześle. Nie odpowiada. -Justin?
-Allison.. -Chłopak zaczyna niepewnie, jakby bał się, że jedno słowo wypowiedziane z jego ust, może mnie złamać. -Cholera, nie wiem co mam ci powiedzieć, maleńka. -Mówi, a przyjemne ciepło rozlega się w moim brzuchu, gdy słyszę tę pieszczotliwe zdrobnienie.
-Prosto z mostu. -Mówię nieśmiało, a Justin delikatnie śmieje się.
 Chłopak bierze moją rękę i przykłada ją sobie do ust, lekko całując każdą z moich malutkich kostek. To bardzo miły i uroczy gest. Po kilku minutach milczenia chłopak odzywa się i mówi:
-Masz nowotwór krwi. -Słyszę, jednak za bardzo nie wiem, co ma na myśli. Justin dokładnie obserwuje moją reakcję, i wiem, że zauważa moje zdezorientowanie, wiec uświadamia mi prościej na co choruję. -To białaczka. -Dopowiada.
 W jednej chwili tracę kontakt z rzeczywistością. Zamykam oczy i nie wiem co mam myśleć. Właśnie dowiedziałam się, że jestem śmiertelnie chora.
-Och..- Tylko udaje mi się wyrzucić. Nie wiem co mam myśleć. Ugh, mi nawet się nie chcę płakać. A może powinnam? Może powinnam się załamać i to by było właściwe?
 Ta niewiedza zaczyna mnie denerwować, ja po prostu nie wiem jak mam na to zareagować. To głupie, ponieważ większość osób za pewne załamałaby się psychicznie no i może fizycznie, ale ja nie należę do tej większości.
-Jak się z tym czujesz? -Pytam Justina. Nie wiem dlaczego go o to pytam, ale cóż, dziś nie wiem bardzo wielu rzeczy.
-Ja? -Dziwi się chłopak, na to co powiedziałam. Ciekawe dlaczego w ogóle się dziwi, przecież to normalne pytanie, chyba.
-Tak Justin.
-Och wiec, gdy lekarz powiedział mi to prosto w oczy um.. Byłem smutny. -Chłopak zaczyna swoją wypowiedź zamykając oczy. -Ale był to dziwny rodzaj smutku. Byłem jeszcze przerażony. Ale to był ten strach przed utratą bliskiej mi osoby.
 Justin wypowiada te słowa spoglądając w moje oczy. Motyle w moim brzuchu zaczynają się budzić, i delikatnie łaskotać moje wnętrze. Tak jakby chłopak który siedzi naprzeciw mnie, był panem tych motyli. Cóż, przynajmniej tak mi się zdaje, ponieważ one zawsze budzą się na barwę jego wspaniałego głosu.
-Ja nie wiem jak mam na to zareagować Justin. -Mówię w końcu. -Czy mam być smutna? Czy może przestraszona, lub załamana? -Żądam odpowiedzi od Justina.
-Nie wiem Allison. -Odpowiada zamyślony chłopak. -Nie umrzesz. -Dodaje, a ja robię wielkie oczy na te dwa wyrazy.
-Jak to? -Pytam zdezorientowana. -To rak, Justin. Rak krwi. To najbardziej możliwa opcja. -Śmieje się.
-Ale lekarze mogą zdziałać cuda w tych czasach. -Chłopak opiekuńczo pociera moją rękę kciukiem. -Przecież obiecałaś mi, że przy mnie będziesz. -Dodaje szeptem.
 Zaskakują mnie emocje budujące się w jego oczach. Są takie.. takie szczere.
-Nie zostawię cię, Justin.-Mój głos przemienia się w szept, a ręka przenosi się  na policzek chłopaka. -Nie byłabym w stanie cię zostawić.
 Na twarzy Justina gości piękny uśmiech. Który widzę, że jest bardzo szczery. W tym momencie nie myślę o swojej chorobie, ponieważ moje myśli wypełnia prze cudowny szatyn siedzący naprzeciw mnie. 
-I to dla mnie liczy się najbardziej. -Mruknął chłopak. 
 Teraz nasze usta znajdowały się bliżej siebie, centymetry zamieniały się w milimetry. Nasze twarze były coraz bliżej pocałunku. Pragnęłam go. Chciałam tego. Moje serce zatrzymało się gdy Justin dotknął moich ust tak bardzo delikatnie, że byłam w niebo wzięta. Jego język bardzo ostrożnie powiódł po mojej dolnej wardze prosząc o dostęp. 
 W tym momencie, myślę, że stado motyli beztrosko żyjących w moim brzuchu zaraz wybuchnie. Nie mogę powstrzymać się, przed przygryzieniem wargi chłopaka, na co z głębi jego gardła wydobywa się satysfakcjonujące jęknięcie przyjemności. 
 Ten pocałunek był tym, którego pragnęłam. Nie wiem dlaczego, ale gdy już drugi raz chłopak mnie pocałował zrobił to z taką ogromną pasją, że jestem na prawdę zaskoczona. W tym momencie jestem szczęśliwa. 
 Po paru sekundach oddalamy się od siebie próbując zaczerpnąć oddech. Uśmiecham się sama do siebie.
-Proszę, powiedz mi, że to nie sen Allison. -Szepcze chłopak.
-Dlaczego to miałby być sen? -Pytam chłopaka.
-Ponieważ tylko i wyłącznie w moich wyobrażeniach, istniała tak idealna osoba jak ty...

____________________________________________________________________

Dzień dobry kochani!
 A może powinnam powiedzieć Dobry Wieczór? Sama nie wiem, chociaż wypadałoby zacząć od przeprosin. Ugh, przepraszam! Rozdział miał pojawić się wczoraj, ale no nie zdążyłam z powodów osobistych. Wiecie co? Dziękuję wam za prawie 5k wyświetleń! Jednak byłabym bardzo zadowolona, gdybyście dodawali komentarze, bo to na prawdę daje motywację!
A tymczasem zapraszam na swojego TT : @luvmyhazzx :)
Kocham was, Wika! xx

7 komentarzy:

  1. Szkoda, że Alison jest chora, ale mam nadzieję, że nie uśmiercisz jej i oni będą razem.
    Ten ich pocałunek był taki piękny.
    Są cudowni razem.
    Szkoda mi też Justina i jego przeszłości.
    To przykre, że każdy go zostawiał.
    Rozdział jest cudowny kochana ♥♥♥
    Pozdrawiam i weny życzę :)
    person-who-changed-my-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. SUPER !!!! CZEKAM NA NEXT !!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny chodź zarazem smutny

    OdpowiedzUsuń
  4. Natalie - zbuntowana córka trenera.
    Luke - nowy, ale dobrze zapowiadający się bokser w drużynie jej ojca.
    Co okaże się ważniejsze? Mistrzostwo, na które Luke pracuje od lat, czy dziewczyna, przez którą może zostać wydalony z drużyny?
    http://wildrose-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. CZEKAM NA NASTĘPNY ROZDZIAŁ HALO !! ��

    OdpowiedzUsuń
  6. Jasbe kocham komentowac takie cuda :)

    OdpowiedzUsuń